Jesteś tutaj: Strona GłównaIstoty MityczneRelacja Naocznego Świadka o Straceniu 14-stu Czarownic

Relacja Naocznego Świadka o Straceniu 14-stu Czarownic

Stanisław August był królem, który starał się wykorzenić szkodliwe przesądy. Jednak w pierwszych latach jego panowania dochodziło do bezprawi i okrucieństw o których mowa w tym artykule.

W roku 1775 we wsi Doruchowie, w powiecie ostrzeszowskim, odbyła się w miesiącu sierpniu okropna egzekucja na czternastu kobietach, posądzonych o czarodziejstwo. Pewien człowiek opisuje, że pewnego wieczoru idąc do pokoju ze swoim wujem (bo razem spali w tymże pokoju), usłyszeli krzyki blisko probostwa.

Wyszli na dwór i pytali, co to znaczy. Podstarości na to im odpowiedzieli: "z rozkazu pana pojmujemy czarownice." Wtedy pojmano siedem kobiet; pięć żon gospodarzy, jedną wdowę i jedną służącą dziewczynę. Wuj był księdzem w pobliskim kościele i po tejże nocy odprawił mszę, po której poszedł do dziedzica, aby go odwieść od karania niewinnych kobiet. Człowiek opowiadający tę historię zdradził także, że jego rodzice byli zadowoleni z postępowania mającego na celu ukarać czarownice bo byli przesądni. Mówi także, że też cieszył się z tego bo miał wtedy osiem lat.


Tego samego dnia pławiono czarownice w wodzie, w stawie obok wsi. We wsi i okolicznych miejscowościach był wielki ruch, gdyż dużo ludzi przyjechało na to niecodzienne zdarzenie. Nasz opowiadający również wybrał się na to wydarzenie. Początkowo chował się w krzakach, ale jak sam stwierdził, gdyby nie syn jednego z dziedziców pewnie niczego by nie widział. Piętnastoletni syn dziedzica miał łódkę i nią chłopcy popłynęli naprzeciw mostu skąd miano pławić czarownice. Obaj widzieli całą ceremonię. Kobiety wprowadzono na most z powiązanymi rękoma, brano jedną po drugiej, zakładano pod pachy powróz, a czterech ludzi na tym sznurze spuszczało ją z mostu do wody. Żadna z tych kobiet nie zatonęła, gdyż suknie zanim całkowicie przemokły utrzymywały domniemane czarownice nad wodą. Widząc to dziedzic wrzeszczał: „Nie tonie! – Czarownica!”. Słowa te, jak się później okazało, skazywały kobiety na śmierć. Ludzie pospiesznie wyciągnęli kobiety i tak oto powstało siedem czarownic. Po tym zabiegu czarownice zostały odprowadzone do więzienia i wsadzone do beczek, które ówcześnie używano do kiszenia kapusty. Do cel nikt nie miał wstępu poza niektórymi ludzi, którzy podawali im jeść i pić. Nasz opowiadający miał znajomego, którego ojciec sprawował pieczę nad ofiarami, a znali się oni ze wspólnych lekcji czytania u organisty. Ojciec tegoż chłopca zabrał ich oby raz do tych beczek, ale najpierw szczelnie zamknął drzwi. Z beczek wydobywały się pojękiwania biednych kobiet. Jedna z beczek stała na dwóch podstawach i miała wyciętą dziurę przez którą wyciągnięto związane ręce kobiety i dodatkowo zabezpieczone je kołkiem. Kobieta tak klęcząc spędzała czas do egzekucji. Beczki były grubym płótnem, a na nich wypisano imiona święte takie jak: Maryja, Jezus, Józef, a było to zabezpieczenie przed diabłami. Niedługo z innych wiosek dowiedziono jeszcze siedem beczek z kobietami w środku i takim oto sposobem May czternaście czarownic.

Dziedzic rozkazał zbierać drewno na egzekucję. Wuj naszego opowiadającego nie chciał się zgodzić na to krwawe przedstawienie i pojechał do Warszawy, aby uzyskać łaskę u króla. Dziedzic dowiedział się o wyjeździe, a następnie kazał zwozić drzewo już przysposobione na granicę pomiędzy Doruchowem a Piłą, przy trakcie, prowadzącym z Kalisza do Kempna. Najpierw wielką Soskę wkopano do ziemi, a dookoła niej ułożono ogromny stos (warstwa pni i smolnych drzew i smoły). Cały stos miał kilkanaście łokci wysokości. Na samym wierzchu była także rozłożona słoma i kilkanaście klocków dębowych, a na każdym z nich wypisano znowu święte imiona o których wspomniałem wyżej. Klocki te miały służyć do przyciśnięcia czarownic, aby te nie uciekły.

Kiedy już skończono stos sprowadzono tam dwóch katów, trzech sędziów z Grabowa i trzech księży zakonników. W miejscowości był też dom, którego zwali kopcem, tam na noc zaplanowano tortury. Jedynie sędziowie i kaci mieli prawo tam przebywać. Dzięki wścibskości naszego świadka dzisiaj wiemy jak przebiegały tortury. Bohater z rana wstał, zjadł normalnie śniadanie i wyszedł z zamiarem pójścia do szkoły, ale jednak ciekawość była większa i ulokował się w domu tak, że nikt go nie umiał znaleźć w jego kryjówce i też mógł wszystko obserwować. Wieczorem już w pomieszczeniu znajdował się stół pod oknem, trzy krzesła, na stole zaś papier, pióra, kałamarz, butelka wódki i kilka kieliszków. Nie długo później czterech ludzi wniosło na noszach wielki kloc z żelaznym pałągiem. Kat wchodząc do pomieszczenia wyrąbał w suficie jedną deskę, tam zawieszono koło małe od wozu u którego wisiały dwa sznury. Po zachodzie słońca przyszło dwóch ludzi; jeden przyniósł kilka kawałków tarcic a drugi zapaloną świecę. Tarcicą zabito okna i zapalono świece. Następnie weszli sędziowie, usiedli na krzesłach i posiliwszy się gorzałką kazali wprowadzić czarownicę. Kat opuścił pomieszczenie i nie trwało długo zanim pomocnicy na noszach przynieśli pierwszą czarownicę. Sędzia zaczął się pytać o coś czarownicę. Ta miała ręce i nogi związane z tyłu. Z rozkazu sędziego obnażyli ją całą i postawili na owym pniu, trzymali ją, gdyż sama nie mogła stać. Nogi podłożywszy pod pałąg przywiązali sznurem, a na ręce skrępowane z tyłu przywiązano sznur, a sznur do koła wiszącego. Na plecy dano jej szpongę, podobną do grabi z żelaznymi zębami, które wchodziły w ciało. Gdy skończono przygotowania sędzia znów zadawał pytania. Kat zawołał do oprawców u góry, żeby obracali koło. Sznury owijały się na walcu, a ręce w tył unoszone, pociągały za sobą owe postronki od żelaznych grabi, których zęby wchodziły w plecy. Krew zaczęła lecieć, a kości w ramionach jej strzelały, kobieta okropnie jęczała. Świadek krzykiem ujawnił swoją obecność, a strażnicy odprowadzili go z dala od tego domu.

Tak całą noc męczono wszystkie czarownice. Następnego dnia zostało już tylko jedenaście czarownic – trzy z nich zmarły po męczarniach. Po południu przyjechano wozami po beczki. Na trzy wozy wpakowano żywe kobiety, a czwarty zabrał martwe. Na każdym wozie przy żywych czarownicach siedział ksiądz, który odprowadzał je aż na prac egzekucji. Na miejscu wyciągali je z beczek i skrępowane zabierano na stos. Tam kat z pomocnikami brał kobietę, kładł twarzą do ziemi i klockami opisanymi wyżej przyciskał, aby nie uciekła. Beczki stawiane były dookoła stosu. Trzem kobietom zmarłym poucinano głowy i ciało pochowano wraz z głową we wcześniej już przygotowanym grobie. Dużo ludzi stało z pochodniami gotowi do zapalenia stosu. Wtem sędzia zawołał: zapalaj pochodnie! Gdy zapalono pochodnie kat poustawiał ludzi dookoła stosu. Sędzia krzyknął pal i cały stos stanął w płomieniach. Kat przyniósł jakieś słoiki drewniane i książki, i wrzucał to w ogień. Kiedy dym zaczął dusić niewinne ofiary te zaczęły głośno pojękiwać. Stos palił się całą noc i dopiero później przysypano grobu wcześniej już zmarłych kobiet.

Nie daleko ustawione były trzy słupy wkopane w ziemię z żelaznymi obręczami. Po trzech umęczonych kobietach zostały trzy córki, około 15 lub 16 lat. Zaprowadzono je na plac egzekucji i uznano, że już zaprzedały duszę diabłu i należy je chłostać. Po kilku dniach po chłoście jedna z nich umarła.
Wuj naszego naocznego świadka wrócił z Warszawy, ale niestety było już po egzekucji.

Relacja pochodzi z tygodnika "Przyjaciel ludu" 1835 Leszno.
Opracował Marcelo dla ParaMythology.pl

Polecamy